Pięć motocykli, których projektanci i konstruktorzy chcieli, aby miały w sobie cząstkę jednośladów, które dopiero nastaną. Nie są to jednak koncepcje czysto futurystyczne, których jest bez liku. Chodziło o realne, jeżdżące maszyny, które można nawet kupić. No powiedźmy, że można, bo to maszyny potwornie drogie, produkowane w limitowanych seriach i praktycznie niedostępne. Ale teoretycznie każdy może sobie jedną z nich nabyć i nakręcić własny film pt. “Powrót do przyszłości”.
ZecOO
Kota Nezu pracował wcześniej dla Toyoty ale ostatecznie otworzył swoją własną firmę Znug Design i zaprojektował oraz wykonał nietypowy motocykl o napędzie elektrycznym (akumulatory litowo-jonowe). Przejście od wizji do pełnoprawnego, działającego motocykla zajęło Japończykowi zaledwie sześć miesięcy. Maszyna została wykonana w siedzibie firmy w Tokio.

Z ciekawostek technologicznych warto wspomnieć o zastosowaniu mechanizmu skrętnego w piaście koła zamiast typowego widelca. ZecOO jest wyposażony w jednostronne wahacze zarówno z przodu jak i z tyłu. Moc prototypowej jednostki to 67 KM, zaś maksymalny moment 144 Nm.

ZecOO może rozpędzić się do 160 km/h. Zasięg maszyny wynosi od 88 do 136 kilometrów. Motocykl ma słuszną wagę 280 kilogramów i jeszcze lepszą, a właściwie gorszą, cenę. Za japoński jednoślad trzeba zapłacić aż 70 000 dolarów, czyli ok. 275 000 zł.
Kota Nezu planuje wyprodukować 49 egzemplarzy tego nietypowego bolidu. Klienci mogą zażyczyć sobie dowolny kolor, dekorację lub wzory, którymi maszyna zostanie ozdobiona.

L.CONCEPT
Firma kierowana przez Daryla Villeneueva pojawiła się już na naszych łamach dzięki niezwykłym modelom EVE i AVA. Tym razem przedstawiamy absolutnie futurystyczny L.CONCEPT.
Podobnie jak inne projekty studia Bandit9, praktycznie każdy element motocykla jest chromowany. Metaliczna powłoka sprawia, ze maszyna wygląda jak srebrne cygaro.

Uwagę zwracają przede wszystkim trzy elementy. Pierwszym jest niezwykła, minimalistyczna rama z jedynie zasygnalizowanym siodłem. Kolejna sprawa to kierownica, która przypomina rozwiązania z początku zeszłego wieku. Oczywiście najbardziej rzucający się w oczy element to „odrzutowy” silnik.

Jest to niestety tylko specjalnie wyprofilowana obudowa, która zawiera tradycyjny napęd z Hondy Super Sport 125 cm3. L.CONCEPT nie jest więc projektem w pełni przyszłościowym, lecz raczej o nietypowy wyglądzie. Dodajmy, niekoniecznie praktycznym. Mowa choćby o mało wydajnym w resorowaniu tylnego koła w oparciu o wątły mono shock.

L.CONCEPT to model na zamówienie, dostępny w przedsprzedaży. Specjaliści z Bandit9 planują wyprodukowanie zaledwie dziewięciu motocykli. Cena jest mocno wygórowana. Za błyszczący egzemplarz trzeba zapłacić 10 950 dolarów, czyli ok. 43 000 zł.
Lotus C-01
Motocykl Lotus pojawił się na świecie jeszcze na początku zeszłego roku, ale to nie znaczy, że wygląda mniej futurystycznie od swoich konkurentów. Koncepcyjna maszyna powstała pod auspicjami Kodewa, czyli niemieckiego teamu wyścigowego założonego piętnaście lat temu przez Romulusa Kollesa. Za projekt Lotusa C-01 odpowiedzialny jest Daniel Simon, znany choćby z projektu Light Cycle.

Niesamowita linia motocykla to oczywiście pierwsza rzecz, na którą każdy zwraca uwagę. Karoseria jest właściwie monokokiem, czyli nadwoziem samonośnym, co najprościej rzecz ujmując oznacza, że pudło jest ramą motocykla.
Aby uzyskać odpowiednią twardość i elastyczność jednocześnie, nadwozie zostało wykonane z włókna węglowego. Łatwo sobie chyba wyobrazić, że ta technologia nie jest tania.

Silnik C-01 to austriacki Rotax o mocy 200 KM, który znają także posiadacze motocykla KTM RC8R. Jest to jednostka o pojemności 1200 cm2, oczywiście V2, z sześciobiegową skrzynią. Masa niemieckiego power cruisera wynosi 181 kilogramów, a więc zdecydowanie mniej niż wygląda.

Oczywiście, aby zadać szyku za sterami Lotusa C-01 trzeba mieć naprawdę mocno wypchany portfel, a właściwie to walizkę. Zresztą nie wiadomo czy to wystarczy, bowiem do rąk kolekcjonerów docelowo ma trafić zaledwie 100 sztuk C-01. Cena jest równie okrągła i wynosi 100 000 euro, czyli ok. 434 000 zł.
Johammer J1
Johammer J1 rzadko trafia do podobnych zestawień. Prawdopodobnie dlatego, że wygląda jak skrzyżowanie ślimaka z wózkiem dziecięcym z lat 30. ubiegłego wieku. Trzeba się dość długo przyglądać tej maszynie, aby dostrzec jej niezaprzeczalne piękno. Jeśli się nie udaje, należy poczekać jeszcze parę godzin.

W każdym razie Johammer J1 to projekt, który także, podobnie jak Lotus C-01, został powołany do życia przez Austriaków, lecz z firmy Hammerschmid. Poza niezwykłym wyglądem, który podobno jest wynikiem testów w tunelu aerodynamicznym, łatwo dostrzec, że Johammer J1 nie posiada tradycyjnych zegarów. Umieszczono je w… lusterkach, które wyposażono w wyświetlacze 2,4 cala.

Napęd motocykla stanowi elektryczna jednostka o pojemności 8,3 kWh lub 12,7 kWh. Do wyboru. Zasięg żółwia ninja wynosi, w zależności od pojemności, 150 lub 200 kilometrów. Ładowanie Johammera J1 trwa stosunkowo krótko. Potrzeba na to od 2,5 do 3,5 godzin. Maksymalna prędkość to 120 kilometrów na godzinę. Johammer J1 waży 178 kg.

Mimo futurystycznego, a według niektórych, prehistorycznego wyglądu, na Johammera J1 trzeba wyłożyć całkiem współczesną i niemałą sumę. Producenci oczekują od nabywcy 32 000 dolarów, czyli ok. 126 000 zł. Droższa wersja J1.200 kosztuje aż 35 000 dol (138 000 zł).
Light Cycle
W uniwersum „Tron” można spotkać już piątą generację Light Cycle, natomiast w naszej siermiężnej rzeczywistości mamy wciąż do czynienia z jedną z pierwszych wersji, skonstruowaną przez firmę Parker Brothers Choppers, a konkretnie Marca i Shanona Parkerów.
Tak naprawdę powstało już kilka maszyn, które są odpowiednikiem futurystycznych motocykli z kultowego filmu „Tron”, ale PB Choppers zabrali się z ten temat najbardziej kompleksowo. Już w 2011 ich bolid wyjechał na ulicę a ewentualni nabywcy dowiedzieli się, że docelowo powstanie pięć takich maszyn. Tak też się stało.

Parametry techniczne Light Cycle mają drugorzędne znacznie, ale podobno bolid może rozpędzić się do 160 km/h zaś zasięg świetlistego jednośladu wynosi mniej więcej 150 kilometrów. Obudowa wykonana jest włókna szklanego, lecz jej część wzmocniono włóknem węglowym i kevlarem.

Jest to jednostka elektryczna zasilana bateriami litowymi, których czas ładowania wynosi zaledwie 35 minut, co wydaje się wynikiem mocno… futurystycznym. Koła mają wielkość 32 cali, a całość została podkreślona taśmami LED, aby lepiej oddać klimat filmu. Wielka mydelniczka waży 215 kilogramów i ma długość 2500 mm.
Wyjściowo Light Cycle kosztowały 35 000 dolarów za sztukę, ale jedna z tych maszyn, która trafiła na aukcję w maju bieżącego roku, osiągnęła cenę 77 000 dolarów, czyli ponad 300 000 zł. Tyle kosztuje posiadanie jeżdżącego modelu motocykla, który jest odpowiednikiem impulsów elektrycznych na płycie głównej komputera. Czy to nie dziwne, a nawet nieco chore?